O „Lamie” Mariusza Frankowskiego
Galeria Gazety Targowej
„Lama” Mariusza Frankowskiego to tzw. digital‐painting, obraz cyfrowy wygenerowany w komputerze, prezentowany jako wydruk na płótnie. Artysta nie korzysta z fotografii cyfrowej. Używając różnych programów porusza się w przestrzeniach trój i dwuwymiarowych.
„Wyszukuję – mówi – punkty bezwymiarowe, z których tworzę coraz bardziej złożone struktury. Komputer pozwala mi na uchwycenie przelotnych informacji, które tak szybko jak przychodzą w wyobraźni, tak szybko uciekają, niczym fantomy”.
Kiedy oglądamy jego prace dostrzegamy, że najistotniejsze są dla niego dwie kwestie. Pierwsza – żywioły, odgrywające dużą rolę w kulturze helleńskiej, obecne do dzisiaj w różnych koncepcjach ezoterycznych. I druga – ludzie i relacje między nimi a światem. Przy czym ukazywana przez niego rzeczywistość więcej wydaje się mieć wspólnego z jego doświadczeniami życiowymi, związkami z kobietami i podróżami morskimi niż z posiadaną wiedzą. Słowem, Frankowski więcej czerpie z osobistych przeżyć i wrażeń, czyli z natury niż z kultury, aczkolwiek zaplecze kulturowe jest obecne niejako w tle większości jego kompozycji.
Moim zdaniem jedną z najbardziej interesujących jest Lama. Autor twierdzi, że zainspirował go mnich tybetański z Ladakhu. Nie stworzył jednak jego konkretnego wizerunku, lecz uniwersalny portret uduchowionego człowieka, mistrza (guru), który w buddyzmie tybetańskim jest osobistym nauczycielem przyszłego mnicha.
W pierwszym kontakcie z tą pracą uwagę zwracają jej walory kompozycyjno‐kolorystyczne; świetne zakomponowanie zastosowanych elementów, osadzenie na ciemnym prostokącie (w kolorze stroju mnicha) równobocznego rombu z usytuowaną w jego dolnym rogu, pogrążoną w medytacji głową. Owal głowy ciąży ku dołowi a romb sprawia wrażenie egzotycznego nimbu (świętość) i jednocześnie jarzma, co uświadamia, że pokonanie cierpienia, uwolnienie się z sansary, czyli wydobycie z materialnego „świata żądzy” i osiągnięcie nirwany nie jest łatwe.
Tę interpretację, powiedzmy, formalno‐kulturową wzmacnia trop związany z żywiołami. Jeśli uznamy boki rombu – na co zwrócił mi uwagę Arth – za cztery żywioły, które tworzą zamknięta przestrzeń ludzkiego poznania, przestrzeń świata materialnego, to piątym żywiołem będzie ludzka duchowość, kreatywność wyłaniająca się z tych granic.
Natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z obrazem cyfrowym, to możemy mówić – zdaniem wspomnianego Artha – o duchu w maszynie (Ghost in the Shell). „Romb byłby w tym przypadku egzemplifikacją świata zero‐jedynkowego, z którego wyłania czynnik ludzki (élan vital)”.
Dzien dobry. Pragne wejsc w kontakt z Mariuszem Frankowskim, ktory byl moim kolega szkolnym w Poznaniu w okresie, kiedy zginal tragicznie jego braciszek. Mieszkal na ulicy Akacjowej. To wydarzenie sprzed przeszlo 50 lat. À